Opisując naszą pracę na Madagaskarze zawsze mówi się o pomocy doraźnej: finansowej, czy medycznej. Często podkreśla się problemy społeczne takie jak: ubóstwo, głód, choroby, brak edukacji, katastrofy naturalne. Pokazujemy przykłady ludzi, których rzeczywiście spotykamy i których historie niejednokrotnie szokują.

Pracę misjonarza świeckiego zazwyczaj kojarzy się z rozdawaniem ubogim jedzenia, albo uczeniem dzieci angielskiego. Ewentualnie naszą rolę sprowadza się do pomocy medycznej, z przerwami na nawracanie ludzi w buszu.

Jednak codzienność, wygląda zdecydowanie inaczej. Problemy oczywiście są, chociaż od momentu wstania do położenia się spać, nie patrzy się na świat przez ich pryzmat. Raczej pełniej dostrzega się umiejętność życia i radości z niego, pomimo tych niedogodności.

Co do pracy to jest się tutaj tym, kogo aktualnie potrzeba, nie ma reguły. Można być jednocześnie: nauczycielem, budowlańcem, wychowawcą, stolarzem, opiekunką do dzieci, pielęgniarką, księgową, krawcową, fotografem, dziennikarzem, fizjoterapeutą, informatykiem, bibliotekarką… Ogranicza nas tylko wyobraźnia. No…i czasem też umiejętności.

Jednak jest tutaj pewna nasza rola, o której nigdy się nie mówi, a jest ona bardzo trudną, zdecydowanie najmozolniejszą i najbardziej dającą się we znaki pracą, którą wykonujemy codziennie, bez możliwości wzięcia wolnego, czy wyjścia z tej roli – przełamywanie stereotypów.

Vazaha – tzn obcokrajowiec/biały człowiek – to słowo które towarzyszy nam każdego dnia. Bez względu na to, czy ludzie już nas znają, czy nie, czy jesteś tutaj 5 min, czy 50 lat, nie ma to znaczenia. Jesteś vazahą przez twój jasny kolor skóry. Miano to od razu nadaje Ci metkę, która z pewnością jest zależna od wcześniejszych doświadczeń nadawcy komunikatu, jednak bez względu na intencje, zawsze, vazaha=vola (malg. pieniądze). Stereotyp ten jest bardzo silnie zakorzeniony w tutejszej kulturze. Niestety pokutujemy w ten sposób za dekady błędów kolonizacji i „złej turystyki”. Rzeczywiście bogaci ludzie przyjeżdżający do egzotycznych krajów na wakacje, często nie znają i nie liczą się z obecną, zupełnie inną i skomplikowaną kulturą. Nie zdają sobie sprawy, że niektóre nieprzemyślane błędy (które w krajach rozwiniętych nie są niczym złym, jak chociażby pogłaskanie psa, czy podanie czegoś lewą ręką) nawarstwiają się i tworzą wypaczony obraz turysty w oczach “gospodarzy”. A natchnienia dobroduszności i gesty dobroci w postaci rozdawania słodyczy dzieciom, o ile chwilowo dowartościowują obdarowującego, poczuciem spełnienia dobrego uczynku, o tyle na długo pozostają w świadomości obdarowanego jako pewien standard.

Dochodzi do sytuacji, w której dzieci które ledwo potrafią chodzić i wypowiedzieć słowo „mama”, w momencie gdy cię zobaczą, krzyczą w twoim kierunku „bonbon (fr. słodycze) vazaha!”, oczywiście nie rozumiejąc co to znaczy. Przy czym te najmniejsze zapewne traktują to po prostu jako zwyczajne przywitanie, a te starsze wyciągają rączki po słodycze, lub pieniądze. Albo taksówkarz (którego widziałeś dwa razy w życiu i zamówiłeś u niego transport do centrum, przez co ma twój numer telefonu), wydzwania do ciebie żeby pożyczyć gotówkę, bo „jego ojciec jest chory”.

Początkowym odruchem w takich sytuacjach, było moje oburzenie i konflikt wewnętrzny, bo gdy odpowiadasz, że nie masz i nie dasz, od razu jesteś posądzany o kłamstwo i skąpstwo – Vazaha zawsze ma! Ale potem słyszysz historie o Europejczykach , którzy przyjeżdżają z paczkami cukierków i rozrzucają dzieciom, żeby im zrobić zdjęcia jak zwierzątkom w rezerwacie. Albo o sytuacji gdy po posiłku nadmiar jedzenia rzucono psom (psy w pewnych malgaskich plemionach są traktowane jak tabu/nieczyste zwierzę), a chwilę wcześniej odmówiono go głodnym osobom… i po prostu jest Ci wstyd.

To właśnie na tej płaszczyźnie nasza praca jest najtrudniejsza, bo odbudowując niechlubną opinię, nie możemy pozwolić sobie na błędy. To, że czasem ubierzemy coś ładnego, albo pokażemy się z telefonem w ręce momentalnie odwraca uwagę ludzi od tego,  co właściwie robimy na co dzień.

O ile obrażanie się i oburzanie z naszej strony średnio się sprawdza, bo malgaski temperament tym bardziej jest usatysfakcjonowany taką reakcją i zazwyczaj Malgasze, później umyślnie prowokują. To najlepszym, a zarazem najtrudniejszym rozwiązaniem jest przeprowadzenie rozmowy, poświęcenie czasu, wysłuchanie, zadanie pytań o sytuację życiową, naprowadzenie na pewne rozwiązania. Wyjaśnienie, że to, że mam nie oznacza, że muszę to oddać.

Wyjście między ludzi, rozmawianie w ich języku, docenianie ich kultury, pokazanie, że my też musimy na pewne rzeczy zapracować, że się staramy i nam zależy. To wszystko bardzo zmienia sposób patrzenia na nas. Gdy dochodzi do tego nasza rzeczywista, widoczna praca, jesteśmy wiarygodni w tym co robimy.

Niestety wciąż będziemy oceniani przez pryzmat tego „co mamy” nie do końca ze zrozumieniem „do czego nam to służy”. Czasem już jak mantrę powtarzamy, że „vazaha ma imię” i nie da się uniknąć zniechęcenia, czy zawodu, trzeba nabrać dystansu do wielu sytuacji.

Przełamanie stereotypu vazahy jest bardzo powolnym procesem, widocznym tylko w małych kroczkach. Potrzeba większej świadomości tutejszego społeczeństwa, że taki stereotyp jest problemem. Vazaha jest również określeniem uniwersalnym wykorzystywanym powszechnie w szkole, szpitalu czy w kościele bez konkretnego nacechowania, jednak za każdym razem “kłuje w ucho”. Jest to bardzo wygodne rozdzielać ludzi na Gasy (czyt. gaszi – Malgaszy) i vazahy (reszta świata), ale gdy padnie zdanie, że jesteśmy z Polski, następuje niezręczna chwila konsternacji, bo nie brzmi to podobnie ani do Francji, ani do Ameryki. Dlatego właśnie to jest najtrudniejsze do przeskoczenia, bo pewne uproszczenia wprowadzają niedopowiedzenia i w oczach części ludzi vazaha będzie wciąż otyłym, białym człowiekiem z długim nosem, który traktuje drugiego jak gorszego od siebie i roztrwania pieniądze. Pomimo wszystkiego co robimy, wystarczy gorszy dzień, czy jakieś nieporozumienie, żeby usłyszeć za plecami „no tak, musisz pamiętać, nie wszystkie vazahy są dobre” – w rozmowie osób z którymi przecież od dawna pracujemy.

Ale jaką niesamowitą satysfakcję się czuje gdy usłyszysz, że już „jesteś swój”, albo gdy młodzież podejdzie przybić piątkę i doda „salamo vazaha-gasy” (malg. Dzień dobry biały Malgaszu), lub gdy idzie się ulicą i z daleka słyszysz jak ludzie krzyczą twoje imię. Proste rzeczy jak zwykłe zakupy na targu i znajoma pani już nie podaje wygórowanej ceny „dla vazahy”, ale nawet dorzuci małe cadeau (fr. prezent). Z dnia na dzień obserwujemy jak ludzie zmieniają do nas nastawienie.

Jest to z pewnością ogromna lekcja pokory i cierpliwości, bo samo to, że tu jesteśmy już stawia przed nami wysokie wymagania ze strony otoczenia i raczej nie spodziewamy się wyrazów wdzięczności. Ale efekt końcowy zdecydowanie jest tego wszystkiego warty.

 

 

~Kinga Kempińska

Komentarze

Komentarze