Niemal codziennie towarzyszę młodym mamom na oddziale położniczym w przeżywaniu rozczarowań. A to dlatego, że karmienie piersią nie jest od pierwszej minuty takie proste jak na reklamach mleka Bebilon, a to przez fakt, że powrót do domu nie nastąpi standardowo w drugiej dobie hospitalizacji tylko trzeba będzie w szpitalu pobyć jeszcze może nawet kilka dni. Czynników wpływających na ten stan jest bardzo wiele. Dla mnie są w większości do przewidzenia, ale ja znam fizjologię i postępowanie medyczne, a dla pacjentek są to szokujące nowości. Wcale zatem nie dziwią mnie łzy, a czasem i ogromna rozpacz i choć na przykład w praktyce chodzi tylko o przedłużenie pobytu w szpitalu o kolejne 24h to skala dramatu narasta do takiej rangi, jakby w ciągu minuty miała nastąpić dla mamy i dziecka roczna kwarantanna od realnego świata. Naprawdę nie przesadzam z opisem, lecz gwoli ścisłości, wcale mnie te reakcje nie dziwią i szczerze pacjentkom współczuję. Dzieje się tak jeśli zmienia nam się tylko plan i perspektywa jutra. Co zatem jeśli zmianie ulega cały horyzont?

 

Któż z nas nie robi planów i choć raz w życiu nie był pewien, że to na co tak długo czeka, musi, ale to musi się zdarzyć bo inaczej misternie ułożony miesięczny grafik legnie w gruzach.

Nie chcę tutaj pisać o tragicznych wypadkach, w których umiera nam ktoś bliski albo tracimy zdrowie. To są niepodważalne sytuacje usuwające twardy grunt spod nóg.
Chcę nadmienić, że czasem codzienne, błahe wydarzenia, potrafią przypomnieć nam, że niczego nie opłaca się planować. Nie warto, bo Ktoś już pisze za nas scenariusz, Reżyser naszego życia też został wybrany, a my to tylko marni aktorzy, tacy naturszczycy bez dyplomu z PWST.

Ech… kocham to udane życie.

Gdy więc tak patrzę na te płaczące młode mamy i pocieszających je młodych ojców, to się nawet czasem uśmiecham i myślę ,, Ech… życie! Jeszcze nieraz zaskoczy”. A gdy słyszę słowa, że NIE UDA nam się dziś wyjść do domu, to mówię, że się po prostu NIE DA. Nie da rady dziś, ale jutro może już tak. Bo bardzo nie lubię mówić, że coś się nie udało. Nie lubię też mówić, że się udało. To dlatego, iż zawsze jestem pewna, że coś się powiodło bądź nie, ale nigdy samo z siebie. Zawsze mamy udział w mniejszych bądź większych przedsięwzięciach naszego życia. Na prawa natury i uparte decyzje innych wpływu nie mamy, ale to nie jest żadne „Się udało, bądź nie”. Ja wolę mówić: c’est la vie, tak się dzieje lub we did it.

 

Nigdy nie jest tak, że porażki i odrzucenia są dla nas obojętne. I vice versa jeśli chodzi o sukcesy i uznania.

Nie umiem oprzeć się zdaniu, że praca uszlachetnia i dodaje w życiu pewności. Może łatwo mi mówić, bo póki co, robię to, co naprawdę lubię. Lecz i to nie ,,udało mi się” tylko jest efektem pewnych kroków. Od matury przez studia, egzaminy i praktyki, do rozmowy rekrutacyjnej, zaciśniętych zębów i upartości w trakcie pierwszego miesiąca pracy. Moja babcia zawsze powtarza: Nie rób nic, to nic nie będzie, i ja się z tym zdaniem w pełni zgadzam, bo mamy to, co sami zrobimy lub to, w czym pomożemy innym.

Wierzcie mi, naprawdę nic mi się w życiu nie udało. Nie śmiej się drogi czytelniku, bo Tobie też nie i w to też wierz.

~ Natalia

Komentarze

Komentarze