Mija dziesięć minut, potem piętnaście, kwadrans, trzy kwadranse. Kawa nawet nie zdążyła wystygnąć – wypiłam od razu łudząc się, że z wraz ze wzrostem zawartości kofeiny w organizmie wzrośnie też poziom kreatywności. Błąd. Nie pierwszy i nie ostatni pewnie.

Łukasz powiedział, żebym pisała o tym, o czym chcę. I tu jest pies pogrzebany. Dotarło do mnie, że przez cztery ostatnie lata zawsze był konkret. Najpierw mówiliśmy tylko o Madagaskarze, potem o Beninie, Ukrainie, teraz o MISEVI… Zawsze dbaliśmy o „właściwą realizację tematu”, zawsze też najważniejsze dla nas było rzetelne przekazanie informacji, no i w końcu zawsze były jakieś ramy – oczywiście w dobrym słów tych znaczeniu. A tu nagle mówią mi „o czym chcesz”…

I myślę. I mija kolejnych dziesięć minut, potem piętnaście, kwadrans, trzy kwadranse…

Chcę o życiu. Prawdziwym.

Nie jest to łatwe, ba – wiąże się z ogromnym ryzykiem. Pozwolenie innym na oglądanie świata moimi oczami, dotykanie moimi zmysłami i doświadczanie emocjami, które były tylko moje, tymi, o których wiedzieli naprawdę nieliczni.

Będzie zatem bardzo mojo. Emocjonalnie – i subtelnie, i porywczo. Intymnie, czasami rzewnie
i nostalgicznie. Szczerze też będzie. Taka już jestem, no.

Opowiem Wam historię różnych miłości. Moich, cudzych, tych zakończonych szczęśliwie, tragicznie, tych, które trwają, które skończyły się nagle, ale też takich, których nigdy nie było… O MISEVI Wam opowiem.

Do zobaczenia niebawem.

~Mila

Komentarze

Komentarze