Po raz pierwszy od naprawdę dawna piszę felieton w zeszycie. Mogę skreślać, podkreślać, wykreślać. Uczucie porównywalne co najmniej do tego, gdy po kilku godzinach jazdy zakorkowaną zakopianką można w końcu wysiąść z samochodu i wyciągnąć nogi. Coś niesamowitego! A dzisiaj właśnie o prostowaniu nóg, powrotach do strefy komfortu i niczym niezakłóconej błogości, słowem: o wypoczynku.

Od pewnego czasu stało się dla nas niemal naturalne, że po prezentacjach, galach, konferencjach, po wielu innych spotkaniach,  przychodzicie i mówicie, jakie wspaniałe rzeczy robimy, jak wiele to znaczy, jaki genialny przykład dajemy. Kibicujecie, trzymacie kciuki. Piszecie na Facebooku, komentujecie, lajkujecie, udostępniacie, posyłacie informacje dalej – w świat.

A tym nasiąkamy.

Rośniemy w siłę, robimy jeszcze więcej wspaniałych rzeczy, angażujemy się coraz mocniej, uczymy się nowego, bezbłędnie pokonujemy przeszkody, a z drobnych porażek wychodzimy zwycięsko i na pierwszy rzut oka jest super. Pozornie.

GUBIĄC WĄTEK I DNI

Możecie wierzyć lub nie, ale jesteście bardzo opiniotwórczy – poprzez to, co piszecie, co mówicie,
w dużym stopniu kształtujecie nasz obraz siebie – nasz – organizacji i nasz – każdego z wolontariuszy. Czujemy na sobie ogromną odpowiedzialność za to, co do tej pory udało się osiągnąć, za to, co dzieje się teraz, ale też obawę przed tym, co będzie. I wiecie, ta odpowiedzialność, to ciągłe staranie o to, żeby nie zepsuć dobrego wizerunku jest tak silna, że czasami zasłania nam wiele bardzo ważnych spraw. Potrzeba ciągłego bycia najlepszym jest w nas bardzo mocna. Zbyt mocna – stawiamy  ją ponad wieloma innymi. Po czasie okazuje się jednak, że błędnie przyznaliśmy priorytety.

NIECH KTOŚ ZATRZYMA WRESZCIE ŚWIAT

Uwielbiam rozmawiać z ludźmi. Nie tak dawno poznałam pewną bardzo mądrą osobę. I nie wiem, co przekonało mnie prawdziwości tego, o czym mówiła: jej przekora, urok, czy może to, że po francusku wszystko brzmi jakoś tak „naprawdę” (ej, dziewczę, dziewczę…), ale uświadomiła mi jedną niezmiernie ważną, a zarazem przepiękną w swojej prostocie kwestię (tak oczywistą, że aż głupio mi było nie przyznać racji). Otóż: nikt z nas nie jest niezniszczalny! No super i co z tego? A to, że najwyższa pora, aby powiedzieć, że „myśmy fujary”, bo zupełnie o tym nie pamiętamy. Gdy tylko pojawi się pierwsze lepsze wyzwanie, rzucamy się na nie na oślep, nie patrząc na to, czy fizycznie i psychicznie sobie z nim poradzimy. Nowe, nowe, nowe… więcej, więcej, więcej…

JA WYSIADAM

Mamy w MISEVI taką tradycję, że po każdym spotkaniu mówimy, co udało się nam wypracować,
czego (jako zespół) się nauczyliśmy. I nadal, po tak długim czasie, nie potrafimy sobie poradzić z tą jedną, prostą umiejętnością – nie umiemy odpoczywać, dłożyć na bok spraw Stowarzyszenia, całkowicie się odciąć. Biegamy, załatwiamy kolejne, zarywamy nocki, zaniedbujemy albo niszczymy ważne dla nas relacje tylko po to, by udowodnić – nie wiadomo nawet komu – że jesteśmy najlepsi. Tacy profesjonalni, tacy bezbłędni – „mistrzowie świata”, nie?

ŁAPAĆ W PALCE CZAS W PALCE CZAS

A teraz wybitnie bezpruderyjnie i ze zwiększoną dawką zdrowego egoizmu – najważniejszym etapem pracy w MISEVI są wakacje. Naprawdę! Ba, są zdecydowanie ważniejsze niż wyjazd na misję (fala hejtu za: trzy, dwa, jeden…). Każdy, kto choć w pewien sposób tego doświadczył zrozumie, o czym mówię. Nie da się pracować w sposób efektywny (i efektowny w sumie też nie) będąc chronicznie przemęczonym. Nawet jeśli to przemęczenie nie daje fizycznych objawów. Przeciążenie psychiczne ma o wiele poważniejsze konsekwencje i niszczy nie tylko zespół, ale przede wszystkim (tak!) jednostkę.

Tak mi się marzy, żebyśmy spotkali się w październiku: wolontariusze, koordynatorzy, kadra, zarząd i z czystym sumieniem powiedzieli sobie, że pomimo naprawdę ogromnej ilości pracy, dobrze i profesjonalnie wykonanej roboty, udało nam się odpocząć. Że mieliśmy okazję do pobycia z rodzinami, przyjaciółmi. Bez lęku przed marnowaniem czasu leżeliśmy w górach i obserwowaliśmy zachody słońca, zarywaliśmy noce na maratony filmowe i skakaliśmy z radzieckich spadochronów (serio!). Chciałabym, żeby każdy z nas miał to wspaniałe uczucie „lekkiej głowy” – wolnej od stresu, obaw i życia w ciągłym niedoczasie.

~Mila

Komentarze

Komentarze