Każdy dzień nasuwa inne przemyślenia, każdy dzień rodzi we mnie coś nowego, coś, co sama muszę rozeznawać przez jakiś czas. Często próbuję zebrać całe te  swoje przemyślenia na temat pracy na misji, by móc się tym podzielić z innymi. Szczególnie z tymi, którzy chcą na misje wyjechać.  Jest kilka stałych kwestii, niezmiennych i całkowicie oczywistych.  O sprawach oczywistych się nie mówi. A może powinno?

 

Zasada numer jeden.

Całe życie obróciło mi się o 180 stopni. Opuściłam rodzinę, przyjaciół, nie podjęłam kolejnych studiów ani pracy zarobkowej. Zrezygnowałam z dawnych pasji, codziennych przyjemności. Zostawiłam tych, których zawsze miałam obok siebie. I tamten świat na mnie nie zaczeka. Wszystko toczy się dalej.

Jeżeli twoje życie nie jest poukładane tam, gdzie aktualnie mieszkasz i żyjesz, nie wyjeżdżaj. Bycie misjonarzem to poświęcanie się dla ludzi. Podejmujesz świadomą decyzję pracy i niesienia pomocy innym. Co to znaczy? Na pewno nie to, że będziesz służył wtedy, kiedy przyjdzie ci na to ochota. Misja wymaga dyspozycyjności i poświęcenia, ale przede wszystkim porządku w głowie. Zostawiasz wszelkie swoje problemy za progiem swojego domu. Przyjmujesz problemy innych. Musisz być gotowy.

Jestem chora, ale nie stać mnie na lekarza i leki.

Jestem głodny.

Rozcięłam sobie nogę.

Trzeba pojechać do miasta po rzeczy.

Nie ma kto prowadzić zajęć.

Ktoś Cię szuka.

Moja mama jest chora, brakło nam pieniędzy na leki.

 

Codzienność.

 

Nie nazwiesz tych problemów swoimi, ale zaczynają cię dotyczyć, bo skierowane w twoją stronę oczy, liczą na twoją pomoc i na to, że zdziałasz cuda. Najczęściej ludzie myślą, że odmienisz ich życie na lepsze. Bardzo trudno jest uświadamiać, że nie w każdej sytuacji jesteś w stanie pomóc. Że nie masz pieniędzy pod swoją białą skórą. Są rzeczy na które nie mamy wpływu, bądź z pewnych powodów nie możemy im zaradzić – podajesz wędkę, nie rybę. Pomaganie to świadome rozeznawanie, w jaki sposób najlepiej to robić, by tak naprawdę nie wyrządzić komuś jeszcze większej krzywdy. Mimo że jest to często dla tych ludzi niezrozumiałe.

Wyjazd na misje nie jest i nie może być ucieczką do innego świata. Nie pomożesz wtedy ani sobie ani innym.

 

 

Zasada druga.

Myślisz, że całkowicie jesteś przygotowany, by znosić gorsze warunki?

Nie wątpię. Ja też tak myślałam i nie mam z tym większego problemu. Jednak to nie znaczy, że nie ma dni, kiedy denerwuje mnie plaga mrówek w moim pokoju czy kuchni, duże karaluchy, które czasem lubią latać czy mieszkać w ubraniach, beczące kozy za oknem czy uciekający z klatki lemur, który potrafi porządnie ugryźć i nikt nie umie go okiełznać. A już najbardziej drażnią mnie żaby w nieumytych naczyniach. Pomijam temat wszy, pcheł i innych tutejszych cudów, które „udostępniają” nam nasze dzieci.

Jem ryż trzy razy dziennie, jednak gdy na stole pojawi się coś, co mogę zjeść zamiast ryżu, od razu poprawia mi się humor. Naprawdę.

Drobne szczegóły, a co dopiero, gdy czasem nadchodzą takie dni, kiedy zdaję sobie sprawę, że człowiek legenda ucinający głowy w imię sprawiedliwości nie jest legendą, a prawdą.  Załamuje ręce, bo wszyscy o tym wiedzą i tak po prostu jest. Wiele z tych rzeczy nie sprawia mi żadnego problemu, jednak gdy pojawia zmęczenie i zdenerwowanie, takie sprawy potrafią ostro irytować.

 

Trzecia myśl, zasadniczo ważna.

Zawsze byłam spóźnialska. Bardzo spóźnialska. Mój tata wiecznie się o to wściekał, a moi znajomi wiedzą o tym doskonale i zawsze, gdy się ze mną umawiają, spokojnie wychodzą później z domu. Z tym to trafiłam na Madagaskar idealnie!

Jednak poza trybem życia, kultura kraju Trzeciego Świata, zawsze będzie cię zaskakiwać. Czasem pozytywnie, czasem negatywnie. I to drugie zdarza się o wiele częściej.  Nie ważne, ile razy odwiedzisz ten kraj, Madagaskar i mentalność Malgaszy nie jest jednakowa. Każde plemie słynie z innego fady (tabu),  innych zachowań i  „super mocy”.

Jestem tu po raz czwarty, a dopiero nie dawno, dowiedziałam się, że Tandżuje (jedno z plemion malgaskich) mogą po śmierci zmartwychwstać, aż siedem razy! A w trakcie tych zmartwychwstań zamieniają się w różne nieprzyjemne stworzenia. Także niedawno uświadomili mnie, że jeżeli tylko raz zrobisz w stosunku do nich coś złego (oczywiście nawet nieświadomie), będą ci to pamiętać do końca życia. Teraz zastanawiam się do którego życia, tego po zmartwychwstaniu też?

 

Czwarta myśl oczywista.

Każdy potrzebuje odpoczynku. Nawet ci, którzy myślą, że są na tyle odporni i wytrzymali, pracując od poniedziałku do soboty po osiem godzin i więcej. Uprzedzała mnie Siostra pracująca w stolicy, że jeżeli tak ci się wydaje, nie znaczy, że tak jest. Jesteś w zupełnie innym klimacie, pracujesz z biednymi i musisz się oszczędzać, bo w którymś momencie organizm odmówi ci posłuszeństwa. I miała racje, jakiś czas później mój organizm się poddał. Zaraz przed świętami Bożego Narodzenia, położyłam się do łóżka w południe, bo czułam się okropnie…. zmęczona. Nie miałam siły wstać, ani nikomu nic powiedzieć. Dopiero później przyszła gorączka i inne objawy duru brzusznego. Kroplówka nie pomagała, więc padły podejrzenia, że do tego mam też malarię, więc dostałam i na to leki. Na drugi dzień czułam się normalnie.

Często, gdy udostępniam jakieś zdjęcia, szczególnie z tutejszymi krajobrazami, ludzie reagują westchnieniami… Tak, jest tutaj pięknie, doceniam to. Ale mój niedzielny odpoczynek nie ma wiele wspólnego z leniwymi, egzotycznymi wakacjami, bo wiem, że następnego dnia wracam do pracy. Teraz doceniam nawet krótkie drzemki w trakcie dnia, które pozwalają mi na chwilę wyłączyć myślenie o tutejszych nawarstwiających się problemach i sprawach, które jeszcze muszę załatwić.

 

A po piąte, misja długoterminowa to zupełnie coś innego.

Ależ to oczywiste. Coraz lepiej poznaję język, ludzi, kulturę i zdaję sobie sprawę, jakie poprzednie wyjazdy w stosunku do tego były lekkie. I mimo tego, co teraz wiem i doświadczam, jest to kropla w oceanie. Przede wszystkim zaczęłam bardzo rozumieć pracę księży misjonarzy, ich specyfikę bycia na misji i doceniać to w jaki sposób pracują tyle lat sami. Nabrałam dystansu do wielu rzeczy. Widzę jak nowi wolontariusze stykają się z tą kulturą, jak ją odbierają, przeżywają i analizują. Każdy taki wolontariusz ma wyjątkowe przemyślenia i refleksje. To jest wspaniałe. Jednemu łatwiej się wdraża do pracy, innemu trzeba dużo pomagać. I to jest jedno z moich najtrudniejszych zadań, aby ci, którzy przyjeżdżają tutaj po raz pierwszy, mogli jak najszybciej złapać klimat i tryb pracy, wśród nowych warunków i kultury. Szczególnie, gdy wiele rzeczy odbywa się w malgaskim, powolnym tempie.

Misja to dom

Niezaprzeczalnie czuję się jak w domu. Może to moja „super moc” szybkiej aklimatyzacji, ale od pierwszego wyjazdu pokochałam Madagaskar jak swój własny kraj i jednocześnie tak bardzo już na niego narzekam. Ludzie z którymi mieszkam i pracuję stali się moją aktualną rodziną. No cóż, wiadomo jak to w rodzinie bywa. Malgasze bardzo często nadwyrężają moje zapasy cierpliwości, ale nie zmienia to mojego sentymentu. Czuję się jak w domu, bo gdy idę przez wioskę, znam co trzecią osobę, a dzieciaki wykrzykują moje imię. Gdy idę na zakupy na tutejszy bazar, często spotykam kogoś znajomego i mogę już swobodnie rozmawiać. Uwielbiam, kiedy wracając boso ze spaceru mogę zajrzeć do znajomej „mamy” i wypić malgaską kawę, trzymając dzieciaki na kolanach. Takie drobne momenty jak te, napełniają całość tej misji radością i szczęściem. Mimo większego zmęczenia czy kryzysu, sama myśl o tym, sprawia, że od razu wracam do punktu wyjścia.

Dostrzegaj dobro w najmniejszych szczegółach, oto zasada na wszystko.

~Mery

Komentarze

Komentarze