Niedzielna Msza Święta w Marillac. Ksiądz Pierrot wita parafian i kieruje do nas kilka słów wprowadzając w modlitwę. Po kilku jego zdaniach słyszę szuranie i charakterystyczny odgłos drewnianego kija, który uderzając w betonową podłogę, roznosi się po całej kaplicy.

Po chwili pojawia się w pół zgarbiona postać, podążająca do przodu kaplicy. Jest tak zgarbiona, że przy swoim wzroście zrównuje się z wysokością ławek. Dociera do pierwszego rzędu i klęka wolno przed Najświętszym Sakramentem, robiąc znak krzyża. Wstaje tak samo bardzo wolno, odkładając na ziemię swoją drewnianą przyjaciółkę, która nie pierwszy raz wyślizgując się z ręki, robi niemały hałas. Owinięta białą plecioną narzutką, w białym kapelutku, siada w drugiej ławce i powoli, delikatnie próbuje wyprostować plecy.

Byłam szczęśliwa, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam, że ksiądz podszedł do niej z Komunią do ławki, by nie musiała przechodzić całego tego procesu wstawania od początku, brania laski, wychodzenia i wracania.

Po każdej niedzielnej Mszy Świętej, witamy się wszyscy przed kaplicą, rozmawiamy i pozdrawiamy się wzajemnie. Każdorazowo uderzało mnie, gdy zgarbiona Staruszka podchodziła do każdego z nas i się witała mocnym uściskiem ręki. Nie wiem, do jak wielu osób podchodziła, ale czułam się ogromnie zaszczycona, gdy chwytając moją dłoń, prostowała się do pionu, by popatrzeć mi w oczy, uśmiechnąć się i przywitać. Po czym wracała do pozycji wyjściowej i szła dalej.

Taką właśnie ją zapamiętam. Staruszka Aseline.

Rakemba w języku malgaskim oznacza starszą kobietę. Wszyscy tak na nią wołali i mało kto wiedział, jak miała na imię. Nikt nie wie, ile tak naprawdę miała lat. Jedni mówią, że sto, inni osiemdziesiąt. Na pewno była bardzo stara jak na tutejszą średnią wieku.

.

Zdarzyło mi się odwiedzić jej chatkę kilka razy z wolontariuszami i każdym razem dziwiłam się, że tyle naszych dzieciaków jest jej wnukami, a ona codziennie pomagała się nimi zajmować. Dziwiłam się, że można żyć w takiej chatce bez grosza na życie, mając tyle lat i tak świetnie dawać sobie radę.

Któregoś dnia znalazła mnie na misji, mówiąc, że potrzebuje pomocy. W jej domku była plaga insektów, podobnych do naszych pluskw. Zaczynała chorować. Poprosiła, bym kupiła jej specjalny malgaski lek-preparat, by oczyścić dom i znów normalnie mieszkać. Długo nie mogłam zrozumieć co to dokładnie jest, ale na szczęście pomogła mi znajoma kucharka, Stwierdziłam, że szkoda mi tej babci, a patrząc na jej wiek, była pewna, że jest jej ciężko nie mając żadnych pieniędzy.

Kupiłyśmy cudowny środek, problem został rozwiązany, a jej wdzięczność była ogromna. Po jakimś czasie potrzebowała. by kupić jej garnek. I tak co jakiś czas się pojawiała w moich oczach, na misji o wiele częściej.

Tak naprawdę, każdy polski wolontariusz, który pracował w Marillac, pamięta jej postać. Codziennie przychodziła na stołówkę po jedzenie. Należała do tych najbiedniejszych, ale nie przychodziła i nie użalała się nad swoim losem.

Zaskoczona byłam, gdy nasze kucharki powiedziały mi wczoraj, że jeszcze w poniedziałek mnie szukała, mówiąc, że źle się czuje i insekty znów wróciły. Potrzebowała pomocy, a jednocześnie nadal dziękowała za to co wcześniej otrzymała.

Na następny dzień ktoś przyszedł na stołówkę i poprosił, by oddać talerz i łyżkę Rakemby, bo już nigdy więcej po jedzenie nie przyjdzie.

Za późno dotarła do mnie ta informacja.

Wiele razy powtarzała, że musi wrócić w rodzinne strony, bo ma tam jeszcze wiele do zrobienia. I właśnie wraca, ale po to by już odpoczywać na wieki.

Będzie nam brakowało zgarbionej Babci Aseline. To taka perełka, która pojawia się na chwilę i sprawia, że uśmiechasz się bez zastanowienia, dając odrobinę radości na resztę dnia.

Kiedy w niedziele nie umiałeś się zwlec z łóżka, ona maszerowała już wcześnie rano przez wioskę, by zdążyć na mszę bez posiadania jakiegokolwiek zegarka.

Jej oczy mówiły, jak wiele nauczyło ją życie, przede wszystkim prostoty i pokory.

Teraz widzę ją, jak w niebie tańczy z rękoma do góry i raduje się, bo w końcu może odpocząć.

~Maria

Komentarze

Komentarze