Piszę ten post z niepokojem o to, jak zostanie przyjęty. Bo choć czuję, że Polska jest bardzo ważną częścią mojej tożsamości i mam prawo mówić o niej głośno, to gdzieś z tyłu głowy coraz wyraźniej pobrzmiewa podszyty pewnie kompleksem wieku lęk o to, że moje słowa zostaną zrozumiane źle, o ile w ogóle do kogoś dotrą. Bo kim jestem, żeby mówić o wolności? Nie przeżyłam wojny: ani pierwszej, ani drugiej. Do nikogo nie musiałam krzyczeć, że „tutaj nie stał”, a po 22:00 zazwyczaj dopiero wracam do mieszkania. Jestem dzieckiem które komercyjny zachód zna od pieluszki – i to dosłownie – pierwszym pokoleniem wychowanym w pampersach! Coca-Cola nie jest dla mnie towarem luksusowym, podobnie zresztą jak wielkanocne pomarańcze, które bardziej niż z białą kiełbasą i chrzanem kojarzą mi się z długimi jazzowymi wieczorami na krakowskim Kazimierzu. Na drodze do społecznego megafonu będę pewnie ostatnia. Trudno, poczekam. Przywykliśmy już do tego, że nasz głos bardzo często jest gdzieś na końcu.

Nasz, czyli właściwie kogo? Nie chcę podpisywać pod tym pożal się Boże manifestem wszystkich wolontariuszy MISEVI, bo pewnie jakaś część z nich nie zgodzi się z tym, co mówię. Dobrze, piszę w imieniu nas wszystkich, którzy kiedykolwiek z wolności musieli się tłumaczyć. Z wolności nie „od”, ale z wolności „do”.

Jesteśmy pokoleniem, które wolność dostało jako jeden z najpiękniejszych prezentów. Tym, którym się wydaje, że tego nie dostrzegamy, powiem wprost – jesteście w błędzie. Świadomość, że nie musieliśmy o nią walczyć w sposób brutalny, jest czymś przepięknym, choć wywołuje w nas momentami stan bardzo zbliżony do wyrzutów sumienia (zbliżony, bo przecież niczemu winni nie jesteśmy). Stan ten pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy z każdej z możliwych stron – i lewej, i prawej słyszymy o bohaterstwie Polaków, o czynach tak wspaniałych, że możemy tylko brać przykład, bo „my młodzi nie bylibyśmy zdolni do takich poświęceń”. Boli nas to jeszcze bardziej, gdy użyte zostaje w kontekście naszej wiary i religii.

Dla nas – młodych – wolność, którą żyjemy, nie jest wolnością „od” – od Cara, Prusa, zachodu czy wschodu. Nasza wolność jest wolnością „do” – możliwością wyboru tego, co uważamy za dobre i słuszne.

I tak – jest mi przykro, gdy muszę tłumaczyć się z tego, jak moją wolność wykorzystuję, zwłaszcza, gdy wiem, że to, co z nią robię, jest to dobre, nie robi krzywdy, co więcej – sprawia, że komuś na świecie może choć przez chwilę jest odrobinę lżej.

Boli mnie, gdy muszę tłumaczyć się z tego, że pomagam bezdomnym Ukraińcom. Wyjaśniać, „czy w ogóle warto” prowadzić zajęcia dla dzieci ze środowisk dysfunkcyjnych. Na zarzuty, że zamiast pieczątek na legitymacji studenckiej więcej mam tych w paszporcie po wyjeździe na Wschód, odpowiadam tylko wzruszeniem ramion. Bo co mogę zrobić?

Jesteśmy pokoleniem, które wolność dostało za darmo, więc chce się tą wolnością dzielić! Dzielić z tymi, którzy często sami jej nie doświadczyli. Z dziećmi niemającymi wyboru czy kraść, czy nie. Z dorosłymi, za których wszelkie możliwe decyzje podejmuje alkohol i ulica. Z wszystkimi, o których zdrowiu i życiu decyduje kilka worków ryżu więcej.

Dostaliśmy wolność za darmo, więc może właśnie dlatego tak bardzo nie rozumiemy walki. Boimy się nienawiści. Daliście nam pokój, więc to on jest pryzmatem, przez który patrzymy na świat. Może to właśnie dzięki Wam, którzy o tę wolność walczyliście, my nie musimy już chować w sobie urazy. To przecież Wy uczyliście nas wyciągać rękę na zgodę. Nawet jeśli nie chcecie, jesteśmy częścią Was – nie obwiniajcie nas więc o dobro.

Nie obwiniajcie nas o to, że nie wykorzystujemy naszej wolności tak, jakbyście Wy tego chcieli. Nie mówcie nam, że ją marnujemy. Nie wymagamy, żebyście popierali to, co robimy. Prosimy tylko – spróbujcie zrozumieć, może nawet uda się Wam to kiedyś zaakceptować. Obiecujemy Wam, że wolności nie zniknie, gdy będziemy się nią dzielić. Boimy się jednak, że odejdzie, gdy nie będziemy pokazywać, jak wielką jest wartością.

~Mila

 

Komentarze

Komentarze