Rafał Jankowski

Szukanie odpowiedzi to zawsze duże wyzwanie. Wchodzenie na nieznane wody jest niebezpiecznym zadaniem. Nie dość, że wyprowadza nas ze strefy komfortu, to jeszcze rzuca w nieznane. Do tego stopnia, że możemy się nie tylko bać, ale również tego wyzwania nie podejmować. Tylko czy inaczej jesteśmy w stanie dotrzeć do prawdy? W końcu prawda ma nas wyzwolić. W całej tej wędrówce punkt wyjścia stanowią pytania i tych w tym tekście nie zabraknie.

„Nie istnieje nic tak samo stałego, pewnego i określonego w jednym miejscu na Ziemi, którego przeciwieństwo nie byłoby wyjątkowo uparcie bronione w jakimś innym”

Od momentu, gdy przeczytałem to zdanie po raz pierwszy, bardzo mocno wryło się ono w moją pamięć. A jest to nie lada sztuką. Było też niepozornym kamykiem, który wywołał lawinę pytań i wątpliwości. Dlaczego wierzę w to, w co wierzę? I w co właściwie wierzę? Jak bardzo jestem tej wiary pewny? Czy tę samą pewność do swoich przekonań i ich słuszności miałbym żyjąc w zupełnie innym miejscu na świecie?

I wreszcie: kim właściwie jest katolik, jak go zdefiniować? Chrztem w Kościele, średnią arytmetyczną wyjść na Mszę w ostatnim roku (jak to w ogóle liczyć?) czy zwykłą deklaracją? Wielu jest ochrzczonych, którzy nie wierzą. Wielu też tych, którzy chodzą do Kościoła. Część z nich robi to ze zwykłego przyzwyczajenia, inni z wewnętrznego, lub co gorsza zewnętrznego, przymusu. Podobnie samo stwierdzenie „tak, jestem katolikiem” nie wyczerpuje tematu. Więc może jest to dużo bardziej złożone? Tylko jeśli tak, to z czego? Choć odpowiedzi możemy szukać w KKK, to nie zawsze mądre formuły, pomogą głęboko zrozumieć, o co w tym właściwie chodzi. Nie pozwolą poczuć. A na pewno nie przekonają wątpiących.

Czytając instrukcję obsługi radia, nie usłyszymy piękna muzyki, a tym bardziej go nie naprawimy, gdy zepsuje się któryś z wewnętrznych elementów. Z wiarą jest podobnie. Kim więc właściwie jestem?

Czasem jest tak, że rozmowy o wierze są trudniejsze niżeli wszystkie inne. I choć to jedynie subiektywne odczucie, to wydaje mi się, że może nieść w sobie pewną dozę prawdy. W końcu o emocjach, seksualności, chorobach mówi się coraz bardziej otwarcie i coraz częściej. Sprawy ducha natomiast pozostają ciągle gdzieś z boku, wręcz odstawiane są na zaplecze, gdzie z wolna zalegają kurzem. Traktujemy je po macoszemu i uciszamy głosem nauki i postępu.

A może nie? Może trudność wynika z tego, że rozmowy takie dotyczą czegoś do cna intymnego i dotykaj samego środka duszy?

Miewam wrażenie, że osobom wątpiącym czy pozostającym w rozdarciu poświęca się za mało miejsca. Nie to, że oczekuję specjalnej uwagi, ale wątpliwości ma wiele osób w Kościele, a kolejne nieprzygotowane kazania, grzmoty z ambony, czy polityczne aluzje nie pomagają przebić tych odmętów niepewności. Wręcz przeciwnie. I czy przypadkiem tych wątpiących, zastanawiających się i szukających odpowiedzi nie jest większość?

O ile racjonalny umysł, wiedza i intelekt mogą być pomocne w rozwiązywaniu problemów, krzyżówek i sudoku, to w wyjaśnianiu sobie wiary i szukaniu odpowiedzi już nie jest są wystarczające. Czy wiara w ogóle jest czymś, co można wytłumaczyć?

W wielu miejscach spotykamy naukowe wyjaśnienia cudów z kart Pisma. Czasem podejmujemy się prób wytłumaczenia na przykład tego, jak będzie wyglądać nasze życie po śmierci. Albo kim jest Bóg? Czy to ten dobrotliwy starzec z brodą na tronie, który z miłością czeka na każde swoje dziecko? Czy jednak surowy sędzia, który skrzętnie notuje każde nasze potknięcie? Jak to mawiają: „Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie”. I jak to z tymi „trzema w jednym”? I początkiem czasu? I omnipotencją? I jej paradoksem? Wiele pytań, które jakkolwiek byśmy zgłębiali, nasz ludzki rozum nie będzie w stanie ich objąć i wytłumaczyć. Czy warto więc szukać?

Być może, jak wiele osób, przez lata trwałem w kłopotliwym zamieszaniu, spętaniu wielu sfer swojego życia, w wewnętrznym samoniezrozumieniu. Wiele słyszanych przez lata głosów ścierało się we mnie. To osobliwe poplątanie różnorodnych nauk i dogmatów wchłanianych przez lata (a niezrozumiałych), z drugiej strony prosta codzienność i ludzka natura – to wszystko doprowadziło mnie pod ścianę. Zdałem sobie sprawę że nie rozumiem niczego. Ani Boga, ani siebie. I było to męczące. Trochę jak życie z wyobrażeniami na temat tego, jak świat powinien działać. Tylko w pewnym momencie okazuje się, że nic nie jest tak proste czy oczywiste, jak się wydawało. I dużo we wszystkim złudzeń. Do tego dochodzi poczucie zagubienia, gdy życie nie wyglądało jak „wspaniały, ułożony przez Boga plan”.

Mimo że jestem cały czas bardziej z boku Kościoła niż w środku, to głową cały czas jestem w nim. A tęsknota i przekonanie, że jest w Kościele droga dla takich jak ja, i przypadki, których nie ma, doprowadziły mnie do MISEVI.

MISEVI – dla kogo?

„Czy trzeba być katolikiem, żeby wyjechać na misje?

Na wolontariat misyjny, organizowany przez MISEVI Polska, mogą wyjechać osoby niezwiązane z Kościołem Katolickim, jednakże podstawowym warunkiem tych wyjazdów jest akceptacja katolickich wartości, które obowiązują na misji ”.[1]

Nie każdy musi prowadzić samochód czy skakać ze spadochronem. Co prawda wszystkiego można spróbować, ale nie wszystko przyniesie nam radość i spełnienie. Szczególnie, gdy boimy się skręcać w lewo, albo mamy lęk wysokości. Więc czy MISEVI jest dla niewierzących? Podobne pytanie stanęło przede mną. Może nie było obawą, ale ciekawością tego, czy odnajdę się ponownie w środowisku tak bliskim Kościoła. Kołatało w mojej głowie. Odpowiedź nadeszła szybko. Tu, w tej tzw. Rodzinie Wincentyńskiej, czyli osobach skupionych wokół zgromadzenia Świętego Wincentego A Paulo szybko zobaczyłem, że podstawą działania nie jest wiara, (która jest przecież ciężka do zdefiniowania i zrozumienia) i nie jest to też chodzenie do kościoła.  Nie chodzi o to, że są to złe rzeczy, wręcz przeciwnie. Jest tu dużo wierzących, dużo osób uczęszcza do kościoła. Niemniej na płaszczyźnie działania i międzyludzkiej współpracy, nie to decyduje o tym, czy możemy ramię w ramię służyć innym. Miłość nie szuka ograniczeń. Odkrycie, że liczą się przede wszystkim wspólne wartości oparte na nauczaniu św. Wincentego, tchnęło we mnie dużo optymizmu. Tak naprawdę kimkolwiek i gdziekolwiek jesteśmy, powinniśmy szukać wspólnego mianownika, tego co nas łączy i na czym możemy budować wielkie rzeczy.

Tym dla mnie jest MISEVI. Nie doktryną a wartościami. Nie kilkoma misjami rozsianymi punktowo a wspólnotą. Nie instytucją, organizacją czy stowarzyszeniem a ludźmi. Ludźmi, którzy mają podobny cel – pomóc innym – i tymi, którym ta pomoc jest potrzebna. A pomagamy w przeróżny sposób. Nie jest to jedynie wyjechanie na misję, choć to zapewne najbardziej wypełnia wyobraźnię i przydaje „efektu wow”. Wbrew pozorom misje są kontynuacją i kwintesencją działania całego Stowarzyszenia, ale mają trwałe fundamenty zbudowane na małych, codziennych kwestiach. Przede wszystkim pierwszym krokiem jest poświęcenie swojego czasu i energii – czy będzie to zrobienie zakupów, przewiezienie walizki, zorganizowanie zbiórki, edukacja w szkołach. Nie musi być fajerwerków, nie zawsze będą oklaski, o części tego, co robimy prawie nikt się nie dowie, bo i nie ma po co. Ale wszystko ostatecznie składa się w całość i tworzy piękny obraz naszej pomocy.

MISEVI to ludzie zjednoczeni wokół idei pomocy potrzebującym: ubogim, zepchniętym na margines społeczeństwa, tym, którzy w życiu mieli mniej szczęścia. Ludzie, którzy postanowili poświęcić coś z siebie i znaleźli drogę, żeby swoją codziennością pomóc innym.

Nie jesteśmy idealni i nigdy nie będziemy. Ale robimy co w naszej mocy, żeby pomoc, którą niesiemy, była mądra i roztropna. Do tego nie potrzebna jest wiara. Bycie dobrym człowiekiem nie zamyka się w jednej religii, wyznaniu. Nie jest ograniczone wąskimi ramami, wręcz przeciwnie, ma szeroko rozpostarte ramiona i otwartą głowę. Jeśli myślisz podobnie, to zapewne wśród nas jest miejsce dla Ciebie.

[1] https://www.misevi.pl/wolontariat/.

[2] „Wyrażenie Rodzina Wincentyńska odnosi się do zbioru zgromadzeń, organizmów, ruchów, stowarzyszeń albo grup osób, które bezpośrednio albo pośrednio przedłużają w czasie charyzmat wincentyński. Zostały one założone przez samego św. Wincentego a Paulo, albo znalazły w nim i jego działalności źródło inspiracji w służbie ubogim”, więcej na: https://misjonarze.pl/?page_id=25.

Komentarze

Komentarze